30 maja podczas 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego odbyła się światowa premiera filmu „Hometown”, którego głównymi bohaterami są Roman Polański i Ryszard Horowitz.
Reżyserem obrazu jest pochodzący z Brzeska Mateusz Kudła. W związku z tym wydarzeniem postanowiliśmy przypomnieć Państwu wywiad, który w grudniu 2017 roku przeprowadził dla redakcji BIM-u Konrad Wójcik. Wspomniany film nosił wtedy roboczą nazwę „Polański, Horowitz. Czarodzieje z getta”. Duża część rozmowy dotyczy również „Ludzi z klisz”, czyli wcześniejszej produkcji reżysera. Nie zabrakło też pytań o rodzinne Brzesko.
“Sami spełniamy nasze marzenia“

Mateusz Kudła – pochodzący z Brzeska dziennikarz i reżyser młodego pokolenia. Jego ostatni film „Ludzie z klisz” został doceniony m.in. na festiwalach w Cannes i Chicago. Obecnie pracuje nad obrazem skupiającym się na osobach Romana Polańskiego i Ryszarda Horowitza.
O czym opowiada film „Ludzie z klisz”?
– Kilka lat temu na strychu jednego z domów w Walimiu w Górach Sowich na Dolnym Śląsku odnaleziono pudełko, w którym było 120 rolek filmu fotograficznego. Zdjęcia przedstawiały codziennie życie pierwszych polskich osadników na tych ziemiach – pierwsze polskie sklepy, pierwsze powojenne święta. Świat, którego już nie ma. Trafiły do bohatera mojego filmu, Łukasza Kazka, który postanowił je zeskanować i opublikować w internecie. Wówczas mieszkańcy Walimia zaczęli się na nich rozpoznawać, wielu nawet nie wiedziało, że takie zdjęcia istnieją. Autorem fotografii okazał się nieżyjący już Filip Rozbicki, kościelny organista i fotograf-amator.
Jak trafiłeś na ten temat? Czemu uznałeś, że to interesujący materiał na film?
– Historię opowiedział mi Łukasz Kazek, z którym wspólnie nakręciliśmy inny film – „Depozytariusz”, który był wyświetlany na festiwalach filmowych w Chicago, Warszawie i Łodzi, a w Southampton zdobył nawet nagrodę. Łukasz ma niezwykłą zdolność do wyszukiwania niezwykłych historii, a do tego potrafi je również opowiedzieć w sposób, który sprawia, że aż przechodzą dreszcze.
Kto zdecydował, by zgłosić film na festiwal?
– Kręciłem i montowałem film z myślą, żeby zgłosić go na festiwale filmowe. Przez całą produkcję musiałem pamiętać o tym, żeby był zrozumiały dla międzynarodowej widowni. Przykładowo – Francuz ma prawo nie zrozumieć określenia „ziemie odzyskane”. Mimo to nie spodziewałem się, że film zostanie tak dobrze odebrany w Chicago, gdzie otrzymaliśmy Gold Plaque, czy w Cannes, gdzie zostaliśmy nagrodzeni Złotym Delfinem.
Jak wyglądała praca nad filmem? Ile osób było zaangażowanych w jego powstawanie?
– W samą produkcję poza mną były zaangażowane jeszcze dwie osoby – główny bohater Łukasz Kazek oraz mój operator kamery, Artur Głupczyk. Tak naprawdę, na samym początku miał to być po prostu kilkuminutowy reportaż telewizyjny. Jednak scenariusz zaczął pisać się sam. Do Walimia przyjeżdżały media, a wałbrzyski teatr wystawił sztukę. Szybko zdałem sobie sprawę, że zwykły materiał telewizyjny to za mało, żeby pokazać tę niezwykłą historię.
Odnalezienie klisz wpłynęło na codzienne życie mieszkańców Walimia?
– To dla nich wielkie przeżycie. Wielu z nich rozpoznało na fotografiach siebie albo swoich krewnych. Także nasz bohater odkrył coś, czego się nie spodziewał i co bardzo go wzruszyło. Na ostatniej skanowanej kliszy rozpoznał swoją babcię, która trzymała na rękach jego mamę.
Pod koniec listopada w Walimiu mieliśmy krajową premierę filmu. Dla nas wszystkich było oczywistym, żeby to właśnie w tej niewielkiej miejscowości odbyła się pierwsza projekcja. Byłem absolutnie wzruszony i zaskoczony, bo przyszło tak wielu ludzi, że zwyczajnie nie mieścili się w kinie. Choć nie znam większości mieszkańców, czuliśmy się wszyscy jak przyjaciele. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, cieszyliśmy.
W sieci prócz opinii przychylnych, natrafiłem na kilka wpisów typu „Cóż to za sensacja? Też mam w domu stare klisze”. Jak odpowiedziałbyś na takie komentarze? Co sprawia, że klisze z Walimia są tak wyjątkowe?
– Prowadzę kilka stron na Facebooku, na których publikuję fotografie, między innymi „Kraków na starych zdjęciach” i „Brzesko na starych zdjęciach”. Ten pierwszy ma kilkanaście tysięcy obserwujących, co świadczy o tym, że w starych fotografiach jest coś intrygującego. Coś, co przyciąga uwagę. Klisze w Walimiu przedstawiały nie tyle miasteczko, co jego społeczność. Jeśli ktoś ma w domu jakieś stare fotografie – zachęcam do skontaktowania się ze mną. Może ma prawdziwy skarb?
Nie zwalniasz tempa. Obecnie pracujesz nad filmem, którego głównymi bohaterami są Roman Polański i Ryszard Horowitz. Opowiedz o tym projekcie.
– Udało mi się wraz z moją producentką, Anią Kokoszką-Romer, przekonać pana Polańskiego i pana Horowitza do nakręcenia filmu o ich życiu – dzieciństwie i młodości w dramatycznej rzeczywistości wojennej. Pojechaliśmy z nimi na przykład do miejscowości pod Krakowem, w której młody Roman Polański ukrywał się w domu ubogich chłopów po ucieczce z getta. Albo do mieszkania, w którym Roman pierwszy raz po wojnie zobaczył swojego ojca. Bardzo nam zaufali, bo to trudne wspomnienia i w wielu miejscach, do których ich zabraliśmy, nie byli aż od czasu wyjazdu z Polski.
Jakimi ludźmi są Roman Polański i Ryszard Horowitz?
– Jest w nich niesamowita energia i mają kapitalne poczucie humoru. Nie chcę zdradzać wątków z mojego filmu, ale to emocjonalna kolejka górska. Są momenty, w których wzruszenie odbiera ci mowę, a po chwili śmiejesz się, wciąż jeszcze przez łzy. I cały czas czujesz, że bierzesz udział w czymś wyjątkowym, bo z pierwszej ręki słuchasz opowieści, które ukształtowały tych dwóch przyjaciół.
Nie przytłoczył Cię fakt, że jako młody dziennikarz musisz zmierzyć się z żyjącymi legendami?
– Cóż, sam tego chciałem!
Reżyserować film o reżyserze to chyba podwójne wyzwanie. Polański nie próbował ingerować w twoją pracę?
– Pan Roman bardzo szanuje to, że to ja jestem reżyserem tego filmu. Przed każdą sceną pytał mnie, jaką mam wizję. Oczywiście obaj bohaterowie bardzo się zaangażowali, proponowali dodatkowe miejsca, w które moglibyśmy pojechać lub anegdoty, które mogliby opowiedzieć. Efekt jest taki, że zrealizowaliśmy znacznie więcej, niż sto procent scenariusza. Były dwie zabawne sytuacje, w których Pan Polański poprawił mi kadry. No i… miał rację!
Ciężko było powrócić starym przyjaciołom do czasów bolesnego dzieciństwa w getcie?
– Trudny był nie tylko powrót do getta, ale i do wszystkich miejsc, w których nie byli od kilkudziesięciu lat. Ani ja, ani Ania, ani nasi bohaterowie nie zdawaliśmy sobie sprawy, co się stanie, gdy przywieziemy ich do tych miejsc. Wyidealizowane obrazy z dzieciństwa brutalnie zderzyły się z rzeczywistością. To były dla nich bardzo silne przeżycia.
Dużo się wokół Ciebie dzieje. Co dalej? Jakie są Twoje plany na przyszłość?
– Chcę nakręcić następne filmy. Połączeniem obrazu i dźwięku najłatwiej i najtrafniej jest mi wyrażać to, co myślę i co czuję.
Często bywasz w Brzesku?
– Gdy tylko mogę, odwiedzam rodziców, babcię i przyjaciół. Mieszkam w Krakowie, więc mam niedaleko.
Jakie miejsca najbardziej lubisz tu odwiedzać?
– Dawno nie miałem okazji, ale lubię spacerować ulicami Puszkina, Długą czy Berka Joselewicza i wyobrażać sobie, jak wyglądały osiemdziesiąt lat temu. Jak wyglądali, co myśleli i co mówili ludzie, którzy wówczas nimi spacerowali. Na ulicach mijali się Żydzi i Katolicy i było to całkiem normalne. Wtedy wszyscy byli po prostu brzeszczanami.
Podsumujmy: Chłopak z niewielkiego miasta zostaje dziennikarzem jednej z największych telewizji w kraju, w wieku 26 lat zdobywa nagrody w Chicago i Cannes, zna osobiście ludzi takich jak Polański czy Horowitz… Marzenia się spełniają?
– Sami je spełniamy!
Rozmawiał Konrad Wójcik
Rozmowa ukazała się w Brzeskim Magazynie Informacyjnym
w numerze grudzień 2017
Jako suplement do rozmowy publikujemy krótką notatkę, którą opublikowaliśmy w BIM-ie w listopadzie 2020r.
