We wrześniowym wydaniu Brzeskiego Magazynu Informacyjnego ukazała się rozmowa z Sabiną Jakubowską. Autorka w rozmowie z Konradem Wójcikiem opowiada o tym jak po pół roku od premiery patrzy na swoją powieść, o niezwykle trudnych pierwszych tygodniach od premiery oraz o tym co ciekawego kryją stare księgi metrykalne.
Pół roku z Akuszerkami
Sabina Jakubowska to urodzona w Brzesku i zamieszkała w Jadownikach autorka powieści, magister archeologii, doktor nauk humanistycznych, certyfikowana doula, nauczycielka a przede wszystkim mama. Członkini Towarzystwa Miłośników Ziemi Jadownickiej. W lutym wydała swoją drugą, niezwykle ciepło przyjętą przez czytelników powieść „Akuszerki” za którą 29 września odbierze Nagrodę Krakowskiej Książki Miesiąca Września 2022.
Wolisz rozmawiać o sobie, czy o swoich bohaterach?
– Zdecydowanie o bohaterach i o książkach.
Jaka więc była Anna Czernecka?
– Twarda, ironiczna, pracowita i skuteczna. Na pewno też odważna, taką odwagą, jaka jest potrzebna w trudnej codzienności.
Czy Sabina Jakubowska jest do niej podobna?
– Nigdy o sobie nie myślałam w tych kategoriach. Jednak moja prababka jest dla mnie inspiracją w podejmowaniu wyzwań i wychodzeniu naprzeciw nieznanego.
Wprowadźmy niewtajemniczonych – kim była Anna Czernecka i dlaczego dziś o niej rozmawiamy?
– Była położną z Jadownik, żyła w latach 1858-1950. Uczyła się w Cesarsko-Królewskiej Szkole Położnych w Krakowie, a po powrocie była aktywna zawodowo aż do ukończenia 80 lat. Przyjęła na świat 2132 nowych mieszkańców Jadownik, a do tego niemało dzieci w całej okolicy, także żydowskich. Zostały nam w domu pamiątki po niej, „akuszerskie instrumenta” oraz zeszyt, w którym pilnie zapisała nauki, otrzymane w 1886 roku w krakowskiej szkole. Ten właśnie zeszyt „pożyczyłam”, aby go cytować w mojej powieści „Akuszerki”. Już kilka lat temu po mojej głowie wędrowały bohaterki ze świata wyobraźni, matka i córka, obie akuszerki – Franciszka Diabelec i Regina Perkowa. Rozmawiały ze sobą i wykonywały „akuszerską robotę”. Przyglądałam się temu i obserwowałam, jak stają się one coraz bardziej wyraziste. Anny Czerneckiej nie planowałam w tej powieści. Zamierzałam tylko skorzystać z zeszytu. Ale w pewnym momencie poczułam, że tak nie może być. I zaprosiłam ją do tej fikcji, aby poczuła się w moich powieściowych Jadownikach jak u siebie. Tak jak i wiele innych prawdziwych postaci, które pojawiają się epizodycznie.
Podejmując przed dekadą decyzję o byciu doulą, wiedziałaś jaką przeszłość ma za sobą twoja prababka?
– Wiedziałam, ale w tym momencie o tym nie myślałam. Zawód douli polega na niemedycznym wsparciu kobiet w okresie okołoporodowym, więc w tej pracy bazuję na moich umiejętnościach mających inny charakter. Ale być może miłość do porodów zawdzięczam nie tylko własnym dobrym doświadczeniom, lecz i jej.
Można powiedzieć, że byłaś obciążona genetycznie. Przeznaczenie?
– Możliwe. A w ramach przeznaczenia – mój własny wybór. Wierzę, że poród może być dobrym, wzmacniającym wydarzeniem dla rodzącej kobiety. Tę wiarę zawarłam też w powieści.
Fabuła jest najeżona lokalnymi wątkami, z czego zdecydowana większość oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Na przykład historia kobiety oskarżonej o czary…
– Tu się tak dużo działo. Pisząc doktorat związany z lokalną historią przypatrywałam się różnym epizodom bardzo dokładnie. A potem pozwoliłam bohaterom „Akuszerek”, aby poczuli to, co czuli prawdziwi ludzie tutaj mieszkający w obliczu wojen, powodzi, pożarów, kryzysu gospodarczego, epidemii i innych wydarzeń, tworzących codzienność między 1885 a 1950. Zaś historia „czarownicy” Reginy Perkowej jest przywołana jeszcze z XVII wieku. Zbyt dramatyczna, żeby o niej zapomnieć. Zwłaszcza, gdy się wie, gdzie był Czarcieniec przy jadownickim cmentarzu.
Jak po pół roku od premiery patrzysz na „Akuszerki”?
– Nadal je lubię.
Zmieniłabyś coś lub dopisała, gdybyś miała dziś taką możliwość?
– Nie. Teraz myślę o kolejnych wyzwaniach mojej wielozawodowej rzeczywistości.
Co do samej premiery – miała ona miejsce 23 lutego, a więc dzień przed inwazją Rosji na Ukrainę…
– To był piękny wieczór, a następnego dnia zmienił się świat. Nie miałam w sobie zgody na promowanie książki, gdy gdzieś – całkiem niedaleko – cierpieli ludzie. Ale miałam obowiązki, umowy, które przewidywały promocję. Wtedy przyjaciółka powiedziała, że właśnie moja książka pomogła jej się oswoić emocjonalnie z rzeczywistością toczącej się niedaleko wojny. Zrozumiałam, jak uniwersalną jest ludzka potrzeba wiary, że mimo różnych strasznych rzeczy życie ma sens, każdy dzień może mieć sens. Mówiłam więc o tym na spotkaniach. I ruszyłam „w teren”, by wspierać ukraińskie kobiety w okresie macierzyńskim.
Sława „Akuszerek” wyszła poza Brzesko i Jadowniki. Jeszcze w przedsprzedaży znalazły się na 3 miejscu listy 100 bestsellerów Empiku w swojej kategorii, potem przez kilka miesięcy nie opuszczały pierwszej 40. Czułaś dumę widząc rankingi i czytając recenzje?
– Przyjemność.
Klasyk mawiał, że artysta musi być próżny. Z pisarzami jest podobnie? Można pisać książkę, z przeświadczeniem, że pewnie i tak nikomu się nie spodoba?
– Od początku byłam przekonana, że to jest dobra książka. Inaczej bym jej nie wydała. Dlatego pozytywne recenzje od krytyków i czytelników, nagroda Krakowskiej Książki Miesiąca – to są dla mnie wisienki na torcie. Pyszne wisienki, i miło, że tyle ich jest. Ale samym tortem była możliwość napisania i wydania „Akuszerek”, aby żyły własnym życiem poza moją głową. Jeżeli to jest próżność, to trudno. Oddzieliłabym jednak dzieło od autora. Myślę, że nadal jestem po prostu sobą.
Wiele materiałów potrzebnych do napisania książki pozyskałaś przygotowując pracę doktorską dotyczącą imiennictwa. Wertowanie ksiąg metrykalnych to zadanie fascynujące, czy raczej niezwykle nudne?
– Księgi metrykalne to moja kolejna wielka miłość. Serio. Kiedy czujesz pod palcami życie tych ludzi… 20 663 osób ochrzczonych przez 222 lata. Dotykałam ich, a oni dotknęli mnie. Nie brakowało przygód i fascynacji. A to czarownica Kaśka. A to Bierut jako ojciec chrzestny. I co chwilę wyskakiwała prababka akuszerka, żeby mi pomachać.
A jak z perspektywy nowej książki patrzysz teraz na „Dom na Wschodniej”? Czy obie powieści, poza miejscem akcji, mają jakiś wspólny mianownik?
– Historię Jadownik w tle, geografię tej miejscowości i moją wyobraźnię.
Wielu autorów nie lubi swoich debiutów.
– Ja tam lubię.
Napisałaś dwie książki i pracę doktorską dotyczącą Jadownik. To z miłości do miejsca zamieszkania, czy raczej z niechęci do podróżowania?
– Głoszę chwałę Jadownik na każdym kroku (śmiech)! Brzesko też lubię, to miasto mojego dzieciństwa i młodości. Czasem miło jest gdzieś wyjechać – a potem wrócić, i już z oddali wita mnie Bocheniec.
Na zakończenie nasuwa się podstawowe pytanie – jakie przesłanie niosą „Akuszerki”?
– Chciałam, żeby to była uniwersalna opowieść o niepoddawalności i sile wsparcia.
Rozmawiał Konrad Wójcik
Fot. A. Sztyler-Niedziałkowska
Rozmowa ukazała się w Brzeskim Magazynie Informacyjnym
w numerze wrzesień 2022
Jako ciekawostkę prezentujemy również archiwalny wywiad w którym autorka opowiada o swojej debiutanckiej książce „Dom na Wschodniej”. Po sześciu latach „na chłodno” czyta się ją całkiem inaczej.