Wyjść poza schemat – rozmowa z Mateuszem Tekielą

W majowym wydaniu Brzeskiego Magazynu Informacyjnego ukazał się wywiad z Mateuszem Tekielą, który w rozmowie z Konradem Wójcikiem, opowiedział o współczesnym obliczu gastronomii, funkcjonowaniu Brzeskiej Sceny Rozrywki oraz o tym, co według niego oznacza bycie człowiekiem spełnionym.

Dziś prezentujemy Państwu pełen zapis tej rozmowy – bez skrótów związanych z ograniczonym miejscem w wydaniu gazetowym.

Wyjść poza schemat”

Mateusz Tekiela jest nierozerwalnie kojarzony z brzeską Restauracją Rzym. Ostatnio jednak wypływa na coraz szersze wody dając się poznać jako organizator imprez, konferansjer czy początkujący radiowiec. W rozmowie z nasza redakcją opowiada o pasji do gastronomii, muzyki i szeroko pojętej kultury oraz o tym jak chciałby zostać zapamiętany.


Zaczniemy gastronomicznie. Jak myślisz, jakie są najczęściej zamawiane przez Polaków dania?

– Na pewno pizza i kebab. Może jeszcze schabowy?

Prawie. Kolejno: burger, pizza i kebab

– No tak. Burger. Swoją drogą byłem wielkim przeciwnikiem wprowadzenia go do naszej restauracji. Kojarzył mi się zbyt fastfoodowo. Okazało się, że to błąd. Bo dziś to jedno z najlepiej sprzedających się u nas dań. Czytałem, że gdzieś w Ameryce jest gość, który ma burgerownię i przyrządza w niej zaledwie pięć burgerów dziennie, ale każdy o ile się nie mylę za 115 dolarów. Pokrywa je jadalnym złotem itp. Ludzie zapisują się w długich kolejkach, by móc tego dania spróbować. Pomyślałem, że nasz bugrer też musi być wyjątkowy.

Burger premium?

– Może bez złota, ale premium (śmiech).

Ale Polakom kulturowo bliżej chyba do pierogów. Dlaczego w takim razie pizzerie są u nas dużo bardziej popularne od pierogarni?

– Moja mama zawsze powtarzała, że jeśli idzie się do restauracji, najlepiej jeść to, czego nie je się na co dzień w domu. A pierogi w domu jadamy często. Mamy też chyba taki kompleks, że to co polskie niekoniecznie jest dobre, a zagraniczne bierzemy w ciemno. A uwierz mi, że w dobrej restauracji można zjeść takie pierogi czy schabowego, które przebiją niejedną pizzę.

Według raportu IPSOS 74 procent badanych twierdzi, że traktuje jedzenie jako przyjemność, a nie mechanizm potrzebny do przeżycia.

– Oczywiście że tak jest. Zawsze twierdziłem, że można oszczędzać na wielu rzeczach, ale nigdy na jedzeniu. Widać to zresztą po mojej posturze (śmiech)! Wspaniałe jest poznawanie nowych smaków, odkrywanie dań o których nawet nie słyszałeś lub jeszcze do niedawna twierdziłeś, że byś ich nie tknął. Przyjemne z pożytecznym. Można jeść tylko żeby przeżyć, ale chyba lepiej przy okazji to jedzenie celebrować.

I jeszcze jedna statystyka – połowa z tych wspomnianych 74 procent osób twierdzi, że podczas jedzenia doznania smakowe są dla nich ważniejsze niż aspekty zdrowotne.

– Też jeszcze do niedawna tak myślałem. Polecam zrobić podstawowe badania lekarskie. Wtedy szybko zmienia się zdanie. To święta prawda, że jesteś tym co jesz. Najlepszym nośnikiem smaku jest tłuszcz, a wiadomo jak jest z jego nadmiarem. Jest wiele gastronomicznych tworów, które wcisną klientom wszystko byleby kasa się zgadzała. Ale czy to jest prawdziwa gastronomia? Produkty, których używasz do przyrządzenia potrawy są niezwykle istotne. Weźmy np. taką pizzę: my ser, pomidory i mąkę sprowadzamy z Włoch. Ciasto musi też odpowiednio długo rosnąć, by potem nie puchło w żołądku. A wydawałoby się, że to taki zwykły placek, co? W tym roku założyliśmy nawet własną grządkę na której rosną warzywa i owoce. Takich produktów jesteśmy w stu procentach pewni.

A co w twoim postrzeganiu gastronomii zmieniły ostatnie dwa lata, które upłynęły w cieniu kwarantanny i odosobnienia?

– Zmieniły chyba wszystko. Wszystko obróciło się o 180 stopni. Wcześniej wydawało się, że mamy duże osiągnięcia, że złapaliśmy Pana boga za palec. Aż tu nagle pandemia wszystko zweryfikowała. Przez siedem miesięcy restauracja była zamknięta dla gości (bo w prawdziwej restauracji są goście, ni klienci). A duża część z nich była z nami bardzo związana i to chyba dzięki nim przetrwaliśmy. Często dostarczając jedzenie słyszeliśmy, że składają zamówienie głównie ze względu na nas, by dać nam pracę. Potem przyszła wojna, teraz szaleje inflacja i wciąż jest bardzo trudno. Ludzie liczą dziś każdy grosz.

Jaka jest przyszłość gastronomii? Wystarcz serwować ludziom dobre jedzenie?

– Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że czasy się trochę zmieniły. Teraz nie idziesz do restauracji po to żeby zjeść. Idziesz tam po to żeby odpocząć. Dlatego nikogo już nie dziwi, że przychodząc na obiad do restauracji spędzasz tam dwie lub nawet trzy godziny. Odcinasz się od codzienności. Dlatego według mnie należy proponować ludziom różne inne atrakcje prócz posiłków.

Takie jak na przykład Brzeska Scena Rozrywki. Wytłumaczysz niewtajemniczonym czym ona jest?

– BSR jest integralną częścią Restauracji Rzym, promującą nasze miasto kulturalnie, organizując koncerty, spotkania i stand-upy. Dla każdego coś dobrego. Zamysłem BSR od samego początku było oczywiście promowanie restauracji, ale również promocja naszego miasta. Dlatego chciałem aby w nazwie znajdowała się nazwa naszego miasta. Bo to moje miejsce na ziemi. Na chwilę nawet wyprowadziłem się z miasta, ale po pół roku wróciłem. Głównie właśnie z tęsknoty.

Koncerty organizowaliśmy już wcześniej, ale dopiero jakieś trzy lata temu, postanowiłem zamknąć to w jakichś ramach i nazwać całe to zjawisko. Nie chciałem mieszać gastronomii z rozrywką, tym bardziej, że wydarzeń przybywało. Wszystko dzięki Krzysztofowi Zacharze, mojemu szefowi, który okazał się człowiekiem niezwykle otwartym na inicjatywy, które podejmuję.

To dobre wypełnienie pewnej luki. Jest dużo artystów, którzy są zbyt mało rozpoznawalni, by choć w części zapełnić widownię na dużych salach, ale równocześnie niezwykle wartościowi i warci zaprezentowania.

– Racja. Takie koncerty czy spotkania lepiej wypadają w warunkach kameralnych. To komfortowe zarówno dla publiki jak i występujących. Jest wielu artystów, którzy nie mają szans przebić się do mainstreamu, mimo wartościowego przekazu i rozpoznawalności w środowisku muzycznym. Nie pomagają temu np. rozgłośnie radiowe, które prezentują tych wykonawców, którzy i tak są już popularni. A przecież czasem jest to tylko kwestia zwykłego szczęścia. To naprawdę dobra muza. Mam w swojej kolekcji blisko tysiąca płyt, ale uwierz mi, ostatnio słucham tylko tych zespołów, które wystąpiły u nas.

Ale BSR to nie tylko koncerty.

– Nie skupiliśmy się tylko na muzyce. Są stand-upy, klasyczny kabaret, spotkania z ciekawymi ludźmi… W ramach ciekawostki wspomnę, że raz była nawet u nas wystawiana sztuka teatralna. Reżyserował sam Jan Jakub Należyty. To jak na razie jednorazowy „wyskok”, ale zostało to wspaniale odebrane, więc kto wie, może jeszcze to powtórzymy.

Wiem z doświadczenia, że takie organizowanie koncertów to kopalnia wspomnień i anegdot.

– O tak. Pamiętam na przykład, że ciężko było namówić na przyjazd Artura Barcisia, który mówi wprost, że nie występuje w restauracjach. Udało mi się go przekonać, tłumacząc, że to nie jest taka zwykła restauracja. No i bardzo szybko przekonał się, że była to dobra decyzja. Pierwsze słowa które powiedział po wejściu na naszą salkę brzmiały: „łał! Tu jest jak w małym teatrze!”. Już wszystko było dobrze i wyobraź sobie, ze akurat tego właśnie dnia, padły nam odsłuchy (śmiech). Przyjaciel szybko poratował nas zastępczym sprzętem i występ na szczęście odbył się bez dalszych zawirowań.

Nie brakowało też znanych nazwisk.

– Na przykład Czesław Mozil. Nie miałem świadomości, że z pochodzenia jest on Ukraińcem. Występ odbył się niedługo po rozpoczęciu wojny na Ukrainie. To bez dwóch zdań jeden z najważniejszych występów na naszej scenie. Czesław wielokrotnie wywoływał na sali salwy śmiechu, tylko po to by po kilku chwilach sprawiać, że w oczach publiczności szkliły się łzy. Opowiadał na przykład anegdoty o pizzerii. Ludzie się wręcz kładli ze śmiechu a on skwitował opowieść zdaniem: „tylko problem jest taki, że ta pizzeria jest w Mariupolu”. I wszyscy zamarli. To było jak huśtawka. Ludzie dzwonili do mnie jeszcze dwa tygodnie po koncercie, by dzielić się przeżyciami.

Najważniejsze z dotychczasowych wydarzeń to…

– …pod kątem rozgłosu z pewnością wszystkie imprezy ze znanymi ludźmi. Gdy np. Był u nas Antoni Syrek-Dąbrowski, to wśród publiczności pojawiły się osoby z Warszawy czy Polkowic. Byłem w szoku. Z resztą w ogóle większość gości to ludzie spoza gminy i powiatu. Więc chyba to założenie, że BSR promuje miasto chyba się spełnia. Nie dziwią nas już przyjezdni z Nowego Sącza, Tarnowa czy Krakowa. Wiem, trochę to brzmi jakbym się przechwalał (śmiech). Ale jeśli chodzi o te najważniejsze wydarzenia to nie chciałbym nadawać im większego lub mniejszego priorytetu. Mógłbym wymienić kilka nazwisk z telewizji, ale tu nie chodzi tylko o rozpoznawalność.

A skąd pomysł, by BSR poprzez listy przebojów i audycje muzyczne funkcjonował również w internecie?

– Często słyszałem przed koncertem opinie typu „może bym przyszedł, ale nie wiem co to za artysta, więc chyba odpuszczę”. Pomyślałem więc, że będę publikował pojedyncze utwory naszych przyszłych gości. Spotkało się to z ciepłym przyjęciem, w związku z czym powstały lista przebojów i „Muzyczna Wieczorynka”. Nazwę tej drugiej wymyśliła Agnieszka Mastalska-Sowa, stała bywalczyni naszych wydarzeń. W ogóle w tym miejscu chciałbym bardzo jej podziękować, bo czasem mam wrażenie, że ona wie o BSR chyba więcej niż ja sam.

Ograniczenie nadawania tylko do Facebooka chyba trochę ogranicza wasz zasięg.

– To konsekwencja braku czasu. Dużo mam planów, ale nie do końca jestem w stanie je realizować. Może nawet kiedyś uda się założyć pełnoprawne radio…

Zastanawiałeś się co byś robił, gdybyś nie był tu gdzie dziś jesteś?

– Wiesz, ja robiłem w życiu już wiele rzeczy. Pracowałem m.in. na skupie złomu, na sortowni śmieci, byłem listonoszem… Może dziwnie to zabrzmi, ale lubiłem wszystkie te zajęcia. Pewnie dlatego, że byłem młodszy i siły nigdy nie brakowało. Teraz też jej nie brakuje, ale kierunkuję ją w inną stronę. Możliwe, że dalej bym wykonywał któreś z tych zajęć, ale chyba najbardziej prawdopodobne, że moja droga i tak prędzej czy później przecięłaby się z gastronomią czy kulturą. Zawsze mnie do tego ciągnęło.

Czyli „robię to co kocham”?

– Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli robiłeś w życiu to co lubiłeś, to nie przepracowałeś ani jednego dnia. Pewnie, że wygodniej iść na osiem godzin, wrócić do domu o czwartej i nie przejmować się pracą. Ale ja tak nie potrafię. Jeśli tego nie kochasz to niedługo dasz radę. Będziesz rzemieślnikiem. I to samo w sobie nie jest to złe, ale nie stworzysz niczego wyjątkowego, nie wyjdziesz poza schemat.

Kończąc – wyglądasz na człowieka spełnionego.

Jestem spełniony pod tym względem, że zrobiłem już w życiu to, co chwiałem zrobić. Teraz tylko trzeba to stale ulepszać. Najgorsze to stać w miejscu. Pewnie, że chciałbym, żeby ktoś mnie dzięki temu zapamiętał, to by było coś, gdyby po moim odejściu ludzie mówili „był kiedyś taki gość jak Mateusz Tekiela. Ten człowiek to potrafił imprezy robić!”. Żeby zostawić coś po sobie.

Rozmawiał Konrad Wójcik

Rozmowa ukazała się w Brzeskim Magazynie Informacyjnym w numerze maj 2023

Powrót na górę
Skip to content
Ta strona internetowa jest zobowiązana do zapewnienia dostępności cyfrowej dla osób niepełnosprawnych. Stale poprawiamy komfort użytkowania dla wszystkich i stosujemy odpowiednie standardy dostępności. Nieustannie poprawiamy komfort użytkowania dla wszystkich i stosujemy odpowiednie standardy dostępności.
Stan zgodności