W czerwcowym wydaniu Brzeskiego Magazynu Informacyjnego ukazał się wywiad z Zuzanną Łazarz. Wokalistka w rozmowie z Konradem Wójcikiem, opowiedziała o tym jak to jest dzielić scenę z własnym tatą, o tym czego uczą konkursy i czy talent show to dobre miejsce dla dwunastolatki. Zdradziła również czy oklaski uzależniają.
Dziś prezentujemy Państwu pełen zapis tej rozmowy – bez skrótów związanych z ograniczonym miejscem w wydaniu gazetowym.
Wyśpiewać emocje
Zuzanna Łazarz ma 16 lat. Urodziła się w Brzesku, ale zdecydowaną większość życia spędziła z rodziną w Belgii, gdzie realizowała się muzycznie. W wieku jedenastu lat występowała w musicalowej superprodukcji L’enfant des etoiles, brała też udział w tamtejszej edycji programu The Voice Kids. Od dwóch lat znów mieszka w Brzesku, z powodzeniem występując na lokalnych scenach. Ostatnio było o niej głośno, gdy w bezkonkurencyjnym stylu wygrała międzynarodowy konkurs piosenki francuskiej w słowackiej Bańskiej Bystrzycy. Zdobyła pierwsze miejsce w kategorii do lat 18 oraz Grand Prix całego konkursu. Zuza zapowiada, że przed nią kolejna muzyczna przygoda, jednak na razie woli, nie zdradzać szczegółów.
Spotykamy się dzień po waszym (z zespołem Kulson Band – przyp. red.) występie na Brzesko Okocim Festiwalu. Jak było?
– Mimo, że to nie mój pierwszy koncert, z początku była duża trema. Występowanie w rodzinnym mieście zawsze jest trudne. Było dużo stresu, ale gdy wyszliśmy na scenę i zobaczyłam publiczność, która chce nas słuchać i świetnie na nas reaguje wszystko przeszło. Poczułam się jak ryba w wodzie. Dużo pozytywnych emocji.
Kiedyś wystąpisz na tej scenie jako główna gwiazda?
– Jest to marzenie bardzo trudne do zrealizowania. Muszę włożyć w to bardzo dużo pracy, zresztą nie tylko ja, również moi rodzice. Ale tak, marzyłam już o tym i wierzę, że kiedyś się uda.
Wśród osób z którym dzieliłaś scenę był również twój tata Tomasz. Wspólne występy to chyba ciekawe doświadczenie?
– Bardzo ciekawe. Przyznam, że na początku nie wiedziałam jak to będzie. Występować z ludźmi „z zewnątrz” jest chyba prościej. Nasza współpraca jest czasem ciężka, bo mamy podobne charaktery (śmiech), ale z drugiej strony dobrze mieć tuż obok siebie osobę, która tak dobrze mnie zna i mogę ze wszystkim się do niej zwrócić. W domu ostatnio rzadko się widujemy, więc na próbach i występach mamy dodatkowe okazje, by poznać się lepiej i przede wszystkim spędzić razem więcej czasu.
W jakim języku najbardziej lubisz śpiewać? Francuskim, polskim czy angielskim?
– Chyba nie mam jednego ulubionego języka. Najłatwiej śpiewa się po angielsku, ale to chyba zależy też od tego co piosenka przekazuje. Długo zmagałam się ze śpiewaniem po polsku. To mój ojczysty język i zależało mi by robić to jak najlepiej. Martwiłam się na przykład, że mogę mieć złą dykcję.
Pytam, bo wiem, że największe sukcesy odnosisz w języku francuskim. Ostatnio wygrałaś międzynarodowy konkurs piosenki francuskiej na Słowacji.
– O konkursie dowiedziałam się od mojej byłej nauczycielki francuskiego, Pani Marty Kalinowskiej, której serdecznie dziękuje za to, że zawsze o mnie myśli. To, że wystąpiłam w tym konkursie to jej zasługa. Nie wiedziałam z początku, że to konkurs o tak dużym zasięgu. Pierwszy etap polegał na przesłaniu nagrania, potem jurorzy wybierali najlepsze według nich wykonania. Etap ogólnopolski odbył się w Krakowie. Wybrałam utwór „Qui a le droit” Patricka Bruela. Podczas przesłuchań trochę się przestraszyłam, bo jest to piosenka bardziej skupiona na przekazaniu emocji niż zaprezentowaniu warsztatu wokalnego.
Bałaś się, że piosenka jest zbyt prosta?
– Byłam przekonana, że z racji na to nie mam większych szans. Mimo to, moje wykonanie zostało docenione i pojechałam zaśpiewać na Słowacji. Tam również się stresowałam, ale w pewnym momencie uznałam, że stres nic nie da. Musze skupić się występie i na takiej interpretacji, by pokazać jak najwięcej siebie w tym utworze. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.
Czego uczą takie konkursy?
– Empatii, pewności siebie, tego żeby nie zazdrościć, nie patrzeć na człowieka tylko przez to jak wygląda na scenie. Poznajesz nowe osoby, zyskujesz nowe doświadczenia…
Z językiem francuskim jesteś za pan brat, bo przez wiele lat mieszkałaś w Belgii.
– Urodziłam się w Polsce, ale w Belgii spędziłam piętnaście lat (a moi rodzice w sumie dwadzieścia). Wróciliśmy dopiero dwa lata temu. Moim głównym językiem zawsze był jednak polski, bo w domu rozmawialiśmy po polsku, szczególnie z babcią, która w dużej mierze mnie wychowała.
Ludzie na ogół nie chcą wracać z emigracji.
– Nie chcę wypowiadać się za rodziców, bo to ich decyzja, ale bardzo mnie cieszy, że wróciliśmy. Zawsze namawiałam ich żebyśmy jechali do Polski. Chciałam być bliżej rodziny, mieć kontakt z bliskimi. Zawsze miałam Polskę głęboko w sercu.
Brakuje ci tu czegoś?
– Trudno powiedzieć. Bardzo szybko się odnalazłam, myślałam, że będzie ciężej. Brakuje mi oczywiście osób, z którymi przez te piętnaście lat nawiązałam bliższe relacje. Ale jestem bardzo szczęśliwa i chcę tu zostać.
W Belgii zyskałaś rozpoznawalność biorąc udział w tamtejszej edycji programu The Voice Kids.
– Miałam wtedy dwanaście lat. Wyniosłam z tego programu pewne obycie z kamerą. To całkowicie różni się od koncertów na żywo przed publicznością. Tego typu programy mają dużą oglądalność, nagrania z nich trafiają do internetu i właściwie można je zobaczyć z każdego zakątka świata. Po drugiej stronie ekranu wszystko jest całkowicie inne niż to, co ogląda widz. Nauczyłam się radzić sobie z emocjami, bo presja jest bardzo duża.
Trudno było rozstać się z programem?
– Gdy odpadasz, to odpadasz na oczach tysięcy widzów. Teraz już wiem, że nie można brać tego całkiem na serio. Po zakończeniu tej przygody przez ponad miesiąc nie mogłam zmusić się do śpiewania. A wcześniej nie było u mnie dnia bez muzyki. Niby na nic się nie nastawiałam i nie liczyłam na wygraną, więc w dniu w którym odpadłam nawet jakoś specjalnie tego nie przeżywałam. Ale potem okazało się, że jednak mnie to dotknęło. Pomogło wsparcie rodziców, tata nawet napisał dla mnie specjalną piosenkę. Z biegiem lat jest coraz mniej aktualna, ale kto wie, może nawet kiedyś ją nagramy…
Dwunastolatce chyba niełatwo odnaleźć się w takim świecie.
– Telewizja robi z ciebie całkiem inną osobę. Dopasowuje cię do z góry założonej wizji. Producenci zadają pytania z tezą, na które z góry znają odpowiedzi. Ludzie oglądają program i widzą w telewizji całkiem inną Zuzę niż ta, którą jestem naprawdę. Jestem wrażliwą osobą i niekoniecznie dobrze to na mnie wpływa. Często myślę, że to chyba dobrze, że jednak odpadłam. Nie wiem czy chciałabym iść tą showbiznesową drogą. Z resztą często nawet osoby, które wygrały są popularne dość krótko, bo zaraz pojawiają się nowe gwiazdy do promowania.
Od twojego powrotu właściwie ciągle gdzieś występujesz. Co scena ma takiego w sobie, że ciągle na nią wracasz?
– Nie potrafię tego opisać. Po prostu świetnie się wtedy czuję. Scena to mój drugi dom.
Oklaski i gratulacje uzależniają?
– To w pewnym sensie nagroda. Lubię odbierać gratulacje, ale nawet nie dlatego, że myślę sobie wtedy „patrzcie jaka jestem świetna”, po prostu wzrusza mnie, że mogę wzbudzić w ludziach jakieś emocje, że ludzie mają po występie potrzebę powiedzieć coś miłego tej młodej dziewczynie, która przed chwilą śpiewała. No i zawsze pamiętam o tym, że jestem częścią grupy, więc gratulowanie pojedynczym osobom często jest niesprawiedliwe.
Występujesz od piątego roku życia. Co było najlepszego w tej ponad dekadzie śpiewania?
– Gdy byłam mała to była to dla mnie tylko zabawa. Niezwykłą radość sprawiały mi reakcje bliskich i rodziny. Potem te występy były coraz bardziej na serio. Zdarzało się, że rodzina z Polski przyjeżdżała do Belgii, by zobaczyć malutką Zuzię na dużej scenie. Jeszcze nie rozumiałam, że takie wyjazdy często były trudne do zrealizowania, ale już wtedy bardzo mnie to cieszyło.
Niektórzy twoi rówieśnicy dopiero zaczynają swoją przygodę ze sceną. A ty masz już pewne doświadczenia sceniczne, medialne, coraz lepszy warsztat. Wiesz już czego chcesz, czy wciąż jeszcze poszukujesz?
– Wydaje mi się, że wiem. Oczywiście wciąż się na nowo odkrywam i zawsze będą jakieś zakamarki, których nie znam. Lubię czasem zaśpiewać mocno i energetycznie, ale najlepiej odnajduję się w repertuarze balladowym z naciskiem na tekst i emocje. Blisko mi też do jazzu.
Następne pytanie nasuwa się samo – wiążesz z muzyką przyszłość, czy zawsze będzie to raczej pasja, hobby?
– Przede mną klasa maturalna a potem wybór studiów, który będzie kluczowym momentem. Mam ogromny dylemat. Chciałabym z jednej strony mieć tzw. „pewny zawód”, najprawdopodobniej związany właśnie z językiem francuskim, np. jako tłumacz. Ale nawet wtedy muzyka i tak zawsze ze mną będzie. Może kiedyś uda mi się wydać własne utwory. Na pewno tego nie porzucę.
Grasz też na wiolonczeli
– Powiedziałabym bardziej, że sobie pogrywam (śmiech). Naukę gry zaczęłam w młodym wieku, pokochałam ten instrument, choć początki były trudne, bo trochę nie chciało mi się ćwiczyć. Próbuję trochę z pianinem i ukulele, ale ostatnio chyba najbliżej mi do gitary.
Mój pierwszy występ…
– O rany! Taki całkiem pierwszy to wieku kilku lat, gdy śpiewałam dla rodziców w stroju nawiązującym do zespołu Kiss. A taki poważny to chyba musical L’enfant des etoiles. To było naprawdę duże wydarzenie. Później nagraliśmy też płytę z utworami ze spektaklu.
Mój największy dotychczasowy sukces to…
– Chyba nie potrafię jednoznacznie wskazać. Może to szczęście i radość, które daję rodzinie i bliskim. I to że sama jestem szczęśliwa, że realizuję moje marzenia na bieżąco. Że udaje mi się otaczać dobrymi ludźmi… To chyba najważniejsze.
Rozmawiał Konrad Wójcik
Rozmowa ukazała się w Brzeskim Magazynie Informacyjnym w numerze czerwiec 2023